PRZYSIĘGA DOJO
-
Będziemy ćwiczyć nasze serca i ciała dla osiągnięcia pewnego, niewzruszonego ducha.
-
Będziemy dążyć do prawdziwego opanowania sztuki karate, aby kiedyś nasze ciało i zmysły stały się doskonałe.
-
Z głębokim zapałem będziemy starać się kultywować ducha samo wyrzeczenia się.
-
Będziemy przestrzegać zasad grzeczności poszanowania starszych oraz powstrzymywać się od gwałtowności.
-
Będziemy spoglądać w górę ku prawdziwej mądrości i sile porzucając inne pragnienia.
-
Będziemy wierni naszym ideałom i nigdy nie zapomnimy o cnocie pokory.
-
Przez całe nasze życie, poprzez dyscypliną karate, dążyć będziemy do poznania prawdziwego znaczenia drogi, którą obraliśmy.
Twórca Kyokushin Karate:
Masutatsu Oyama (1923 - 1994)
Yong-I Choi (alias Masutatsu Oyama) urodził się 27 lipca 1923 roku w małej wiosce Wa-Ryongri w Korei Południowej. Jego arystokratyczna rodzina należała do klanu Yangban. Ojciec - Sun Hyang był burmistrzem Kinje. Mając 9 lat, młody Oyama rozpoczął treningi kempo u Pana Yi.
W wieku 15 lat opuścił Koreę i zamieszkał w Tokio u pewnej koreańskiej rodziny, która go przyjeła. To właśnie od niej - jako koreański emigrant - przyjął japońskie nazwisko Oyama, z nadzieją, że dzięki temu łatwiej będzie mu się stać członkiem tego społeczeństwa. Chcąc poświęcić się dla swojej nowej ojczyzny, W 1938 roku wstąpił do Japońskiej Młodzieżowej Akademii Sił Powietrznych Yamanashi z zamiarem zostania pilotem.
Na Uniwersytecie Takushoku został uczniem założyciela stylu karate Shotokan - Gichina Funakoshi. Przed osiągnęciem dojrzałego wieku zdobył już nidan - czarny pas drugiego stopnia.
Obwieszczenie, że Japonia się poddała szybko zakończyło wojskową karierę Oyamy, wprowadzając w jego życiu poczucie dyshonoru i frustrację. Związał się ze światem przestępczym, przez co został aresztowany i skazany za pobicie na pół roku więzienia. Po wyjściu z więzienia zaprzyjaźnił się z Nei-Chu So, który zachęcił go do trenowania stylu karate Goju-ryu (stworzonego w 1930 roku przez Chojuna Miyagi). Jednocześnie ćwiczył judo. Po czterech latach uzyskał yondan - czwarty czarny pas.
Któregoś dnia Oyama wybrał się na potańcówkę, gdzie doszło do szarpaniny z pewnym miejscowym rozrabiaką. Stanął w obronie kobiety. Broniąc się przed napastnikiem wymachującym nożem, uderzył go w głowę. Niestety cios był śmiertelny. Dzięki naocznym świadkom, sędziowie uznali go za niewinnego. To zdarzenie przytłoczyło Oyame.
Obwiniając się za tragiczne zdarzenie, udał się na farmę do owdowiałej kobiety prosząc o przebaczenie. Przez kilka kolejnych miesięcy pracował u niej, dopóki nie uzyskał przebaczenia i pewności, że kobieta będzie finansowo zdolna sama prowadzić gospodarstwo.
Wydarzenia tamtych lat były przełomowe dla Oyamy. Jego przyjaciel i instruktor Nei-Chu So, poradził mu, aby opuścił miasto i oddał swe życie karate, ćwicząc ciało i duszę, dla osiągnięcia wewnętrznego spokoju i samokontroli.
W 1948 roku Oyama udał się na górę Minobu w Chiba i tam w samotni zaczął swój morderczy trening. Na tej górze niegdyś słynny XVII-wieczny samurai - Miyamoto Musashi znalazł inspirację dla Nito-ryu - swojego systemu walki dwoma mieczami. Dla Oyamy był on wzorem, dlatego miejsce to wydawało się być idealne do walki z samym sobą.
Przez 18 miesięcy Oyama ćwiczył w lesie, używając do trenowania skał i drzew. Podnosił napotykane kamienie, przeskakiwał zarośla, uderzał w drzewa utwardzając dłonie. Treningi rozpoczynał o 5 rano biegnąc pod stromą górę; następnie wykonywał setki powtórzeń technik podstawowych kihon oraz kata. Niejednokrotnie doprowadzał swój organizm do skraju wyczerpania psychicznego i fizycznego. Każdego dnia medytował rozmyślając nad ideą swojego stylu.
Po 18 miesiącach powrócił, by w Maruyama Kaikan w Kioto wziąść udział w pierwszym po II Wojnie Światowej turnieju karate.
Zwyciężył, ale nie dało mu to spokoju. Powrócił do swej samotni, tym razem na górze Kiyosumi i kontynuował 14-godzinne treningi. Po roku powrócił do cywilizacji. Był gotowy by urzeczywistnić swoje marzenia i rozpowszechnić swoją sztukę...
A tak wspominał tamten okres:
"Góra Kiyosumi znajduje się w odległości dziesięciu kilometrów od stacji kolejowej Yasubo Kominato. Szczyt jej pokryty jest dzikimi krzewami, dębami oraz klonami. Słynna świątynia Seijoji zawdzięcza swą sławę buddyjskiemu mnichowi Nichiren, który spędzil wiele lat na surowym treningu. Zdecydowałem się na prowadzenie podobnego stylu życia, ponieważ obawiałem się, że zło zasiane przez II wojnę światową zniszczy mojego ducha karate. Zużyłem przecież calą energię na walkę w zaułkach ulicznych z żołnierzami amerykańskimi, którzy napastowali japońskie dziewczęta i zwyczajnymi chuliganami. Wielu moich znajomych odradzało mi udanie się w góry. Uważali to za bezsens i twierdzili, że poświęcanie się karate w czasach, gdy istnieje broń palna jest niedorzecznością. Byli i tacy, którzy pukali się palcem w czoło i mówili, że jeden człowiek na osiemdziesiąt milionów może zachowywać się w idiotyczny sposób.
Nie ulegałem jednak tym opiniom i poszedłem w góry. Zabrałem ze sobą miecze, włócznie, kilka książek i naczyń. Mój dzień zaczynał się o czwartej rano. Gdy tylko się obudziłem, biegałem do najbliższego potoku, by się umyć w zimnej wodzie. Po śniadaniu, które składało się z porcji ryżu i ziarenek grochu, czytalem aż do południa. Trening rozpoczynałem po południu. Uderzałem w drzewa oplecione winoroślą technikami seiken, nukite, shuto oraz nożnymi. Przez cały ten osiemnastomiesięczny okres nie było dnia bym odpoczywał. Wieczorami siadałem przed ścianą mojego szałasu, na której narysowany był okrąg i wpatrywałem się w niego. To było moje ćwiczenie koncentracji i uwalnianie rozumu od myśli oraz z niczym nie związanych pomysłów. Z czasem zmieniłem jednak metode ćwiczenia umysłu. Moim wyzwaniem stała sią skała. Pozbierałem kamienie, które odpowiadały mi kształtem i wielkością. Następnie usiłowałem je przełamać na poł techniką shuto. Niestety, moje próby były bezskuteczne. Jednak nie poddawałem się.
Przez kolejne dni nadal starałem się osiągnać zamierzony cel. Nocami przesiadywałem w swoim szałasie ze wzrokiem utkwionym w kamień, który leżal przede mną. To była moja nowa metoda ćwiczenia koncentracji. Pewnego razu, gdy była pełnia księżyca, coś się we mnie poruszyło. Oto poczułem w sobie moc, która dała mi wiarę w rozbicie leżącego tuż obok głazu. Uklęknąłem i zastosowałem technikę shuto. Kamień rozpadł się na dwie równe części. Zrobilem to! Od tamtej pory codziennie rozbijałem dłonią wiele kamieni. Gdy opuszczałem leśną pustelnie, w koło szałasu było pełno porozbijanych głazów. Kiedyś przeczytałem w pewnej książce, iż starożytni mistrzowie zajmujący się siłami nadprzyrodzonymi, rozwijali zdolność skakania poprzez wielokrotne przeskakiwanie nad lnem. Len należy do roślin, które rosną bardzo szybko. Zasadziłem te roślinke koło mojego małego pola uprawnego, gdzie hodowałem ważywa. Gdy roślina urosła, uzyskała wysokość około 150 centymetrów. Przeszkody o tych rozmiarach nie można przeskoczyć z miejsca. Jednakże trening pomógł mi w uzyskaniu pewnego pułapu fizycznej sprawności. Dzień w dzień skakałem po trzysta razy nad lnem. Z czasem w okolicznych wsiach rozniosła się wieść, że w górach żyje barbarzyńca. W miejsce, gdzie trenowałem, zaczeły przychodzić dzieci i czasami wołały na mnie: Potwór. Po jakimś okresie jednak zaprzyjaźniliśmy się. Najgorsze były dla mnie noce i towarzyszące podczas nich poczucie samotności. Wtedy pocieszeniem były nawet wyjące lisy".
Wieści o Oyamie i jego dokonaniach szybko się rozchodziły. W kwietniu 1952 roku został zaproszony do Stanów Zjednoczonych przez Chicago Pro Wrestlers Association (Związek Zawodowy Zapaśników Miasta Chicago). Oyama odbył 3 walki z zapaśnikami, odnosząc w każdej zwycięstwo. Zaplanowany krótki pobyt w USA zamienił się w tournee po 32-óch stanach, gdzie walczył z przeciwnikami reprezentującymi różne style walk. Pokonał każdego kto wyzwał go na pojedynek.
Po 10-ciu miesiącach powrócił do Japonii i stoczył swój pierwszy pojedynek z bykiem. W sumie stoczył ich 47; w tym 4 wygrał poprzez jedno uderzenie!
"Moje przygotowania do filmu nie dobiegły końca. Jako miejsce zaproponowano wybrzeże Yawata w wiosce Tateyama w Prefekturze Chiba. W dniu wydarzenia, kiedy zobaczyłem byka przywiezionego przez wytwórnię filmową, przeraziłem się. To był duży osobnik ważący prawie 600 kilogramów. Jego rogi miały długość ponad ćwierć metra każdy i prawie dziesięć centymetrów obwodu u nasady. Prawdę mówiąc czułem niepokój, ale skoro i tak nie mogłem się już wycofać postanowiłem doprowadzić do końca to, co zacząłem. Dziennikarze, reporterzy i filmowcy wprowadzili spory zamęt do tej spokojnej na co dzień okolicy. Rozmowy wśród widzów toczyły się głównie wokół mojego występu: 'Czy naprawdę złamie róg gołą ręką? Niemożliwe. Czy on postradał rozum?' Wiele było wątpliwości co do wyniku pojedynku. Niestety z powodu ulewnego deszczu pokaz został przełożony. 'Ma Pan szczęście. Dane jest Panu przeżyć jeszcze jeden dzień.' zażartował dziennikarz. Mnie jednak nie było do śmiechu. W dłoni trzymałem telegram od mojej córki, w którym napisała tylko 'Powodzenia, Tato!'
Następny dzień był wyjątkowo ładny i na plaży pojawiły się tysiące widzów. Miałem na sobie krótkie spodenki z szerokim, skórzanym pasem i oczywiście żadnych ochraniaczy na dłoniach. Widzowie zaczęli krzyczeć podnieceni. 'Nie przegraj!' krzyczeli. Stojąc na brzegu morza uniosłem ręce do góry i przyjąłem postawę wolną od jakichkolwiek myśli. Kiedy otworzyłem oczy, tysiące ludzi, cztery kamery filmowe z teleobiektywami i strach przed bykiem - wszystko to zniknęło, uciekło z mojej świadomości. W tej chwili ogromne, czarne zwierzę zostało spuszczone z uwięzi. Uskoczyłem przed jego atakiem w prawo, potem w lewo i chwyciłem go za rogi. Próbowałem sprowadzić go na ziemię, ale byk rozstawił nogi i nie drgnął choćby o centymetr. Przeciwnie, swoją mocą i masą wbijał mnie w ziemię. Wreszcie moje spocone dłonie ześlizneły się z rogów i byk, rozwścieczony, ruszył na mnie z niepowstrzymaną siłą. Zanim walka się rozpoczęła reżyser poprosił mnie, żebym postarał się walczyć przynajmniej 10 minut. Wiedziałem, że nie będe w stanie wytrzymać tak długo. Jeśli doszłoby do najgorszego, byk przebiłby mnie swoim rogiem i uśmiercił. Walka jednak trwała. Nagle straciłem równowagę i upadłem na plecy. Czułem, że w tej pozycji jestem w najwyższym stopniu zagorżony, ale nie było już czasu na podniesienie się i byk, z krótkim parsknięciem zaatakował mnie. Natychmiast wstałem na nogi, ale moja skóra była rozerwana od brzucha do piersi. Krew ciekła mi po brzuchu, ale mimo to nie czułem bólu. W jednej chwili chwyciłem za rogi i kręciłem głową zwierzęcia to w jedną, to w drugą stronę. Byk próbował wyrwać mi się rzucając się na lewo i prawo, czułem jednak, że zaczyna słabnąć. Kiedy tylko to poczułem, przekręciłem jego głowę z całą mocą. Zwierzę przewróciło się na ziemię, a ja doskoczyłem do niego żeby złapać za rogi. Czułem, jak w jego brzuchu wali potężne serce, obaj byliśmy pokryci potem i kurzem. Kiedy byk próbował podnieść się docisnąłem go do ziemi żeby go powstrzymać. Skupiłem energię w moim shuto (dłoni-nożu) i z okrzykiem uderzyłem w nasadę rogu. Byk zaryczał potężnie, a róg złamany u korzenia, zwisł z czoła. Oderwałem go i nieprzytomnie uniosłem wysoko nad głową. Nagle wrzawa widzów jak dźwięk dalekiej burzy dotarła do moich uszu. Udało mi się zrealizować moje wielkie marzenie. Z moich oczu popłyneły łzy. Śmiertelna walka z bykiem trwała trzydzieści pięć minut. Nie wydawał mi się ani długa ani krótka - po prostu walczyłem z całą moją mocą..."
"Nie jest trudno pokonać w walce byka. Nawet 800-kilogramowego. Istnieje jednak pewien warunek - nie można się go bać." - twierdził Oyama.
Mimo, iż byki, z którymi walczył miały zostać wysłane do rzeźni, obrońcy praw zwierząt protestowali przeciw jego walkom. Oyama w końcu zaprzestał tych pokazów.
W 1953 roku Oyama otworzył swoje pierwsze dojo. Ćwiczenia odbywały się "pod gołym niebem". Dopiero w 1956 roku powstała oficialna szkoła mieszcząca się na tyłach budynku Uniwersytetu Rikkyo. Tego samego roku Oyama wybrał nazwę dla swojej sztuki. I tak powstało karate KYOKUSHIN (Najwyższa prawda). Nazwa pochodziła od przysłowia:
"Początkującym stajesz się po tysiącu dni ćwiczeń, ekspertem po dziesięciu tysiącach dni".
Organizacja zaś miała nosić nazwę KYOKUSHINKAI - Towarzystwo / Stowarzyszenie Najwyższej Prawdy.
W ciągu 10-ciu kolejnych lat, Oyama kontynuował rozwój swojej organizacji. Podróżował po świecie głosząc zalety karate. Zwyciężał każdego kto tylko wyzwał go na pojedynek. W jednym z najgłośniejszych starć, była wygrana walka z bokserem tajskim znanym jako "Czarna Kobra". Oyama został pierwszym karateką, który tego dokonał.
Fascynujące były pokazy Oyamy, tzw.: tameshiwari - polegające na rozbijaniu różnego rodzaju przedmiotów. Do dziś pozostaje on mistrzem w tej dziedzinie. Bykom, z którymi walczył, łamał rogi jednym uderzeniem - shuto-uchi (ręką-nożem). Rozbijał trzy cegły ułożone jedna na drugiej; bloki lodu lub betonu. Było to tak niezwykłe, że na Zachodzie nazwano go "Ręką Boga". W Japoni zaś: "Ichi geki, hissatsu!" ("Jedno uderzenie, pewna śmierć!").
Oyama stosował wszelkiego rodzaju środki by rozpowszechniać karate kyokushin. Napisał nawet kilka książek: "What is Karate?", "This is Karate", "Advanced Karate", "The Kyokushin Way". Nakręcono filmy dokumentalne i fabularne o jego wyczynach. Oyama stworzył z Kyokushin światową organizację, która liczyła ponad 15 milionów członków; a przewodniczył jej z kwatery głównej honbu w Japonii wspierany przez swoją żonę Chiyako.
Oyama napisał tuż przed śmiercią:
"Nakreśliłem drogę rozwoju międzynarodowego Budo Karate, które jest dostępne dla każdego człowieka na świecie - uważam, że Kyokushin Karate może być nośnikiem mądrości i tradycji płynących z orientalnej kultury, która przecież tak silnie związana jest ze współczesnym światem. Nawet, kiedy umrę, mam nadzieję, że Kyokushin nadal będzie rozwijało się tak długo, jak będzie istniał rodzaj ludzki. Uważam, że Karate jest najmocniejszą sztuką walki na ziemi, a Kyokushin najmocniejszą ze wszystkich. Uczy ono bowiem przyjmować wyzwania, stawiać im czoło w poczuciu ducha walki."
26 kwietnia 1994 roku - Ostatni Samuraj - Mas Oyama odszedł z tego świata. Mimo tej wielkiej straty, jego duch jest wciąż obecny w każdym dojo Kyokushin na świecie. Filozofia karate Kyokushin jak i jego dziedzictwo pozostały nieśmiertelne...
W roku 1997 trzy lata po śmierci sosai Oyamy na górze Mitsumine został odsłonięty obelisk ku czci "Ostatniego Samuraja." Lewa jego część to ogromny kamień z czarnego granitu z umieszczonym na porcelanie zdjęciem sosai. Tuż obok mieści się druga bryła w kształcie kuli, w której wyryto napis "Pokój na świecie". Trzeci obelisk, składający się z dwóch kolumn z czerwonobrązową płytą, na której widnieje imię i nazwisko. Obelisk ten ma przypominać każdemu przychodniowi, że aby żyć, trzeba walczyć.